Dzisiaj pojechałyśmy na wycieczkę do Ribe. W programie miałyśmy zwiedzanie starówki, Katedry i Muzeum wikingów. Okazało się, że plan rzeczywisty jest nieco inny, ale i tak było bardzo sympatycznie. Najpierw pojechaliśmy do Parku Narodowego - przejechaliśmy autokarem koło miejsc, gdzie żerują ptaki i koło śluzy. Kierowca miał spore problemy, żeby zakręcić - tak wąska była droga. Potem miałyśmy lancz w restauracji koło innej śluzy - tzw. duński talerz - śledź, łosoś, pasztet, zielone, ciasto czekoladowe (bardzo dobre :) ). Pod koniec lanczu przyszedł gość w stroju i nam poopowiadał - w Ribe w miesiącach letnich chodzą wieczorami tacy strażnicy w strojach historycznych - teraz jako atrakcja turystyczna, kiedyś jako prawdziwi strażnicy miasta. Przyjechał specjalnie po to, żeby nam trochę poopowiadać. Potem poszliśmy na śluzę i inny gość, który specjalnie dla nas przyjechał, opowiadał nam o morzu Waddena i o śluzie. Potem pojecaliśmy już do Ribe - zwiedzaliśmy z przewodnikiem starówkę i katedrę. Przewodnik miał 81 lat, ale biegał jak nastolatek. Opowiadał dużo i ciekawie, starówka ładna, katedra też ładna, tylko ma masakrycznie brzydkie ( nowoczesne i niepasujące) mozaiki za ołtarzem - a katedra pochodzi z 13 wieku. W ogóle Ribe jest najstarszym miastem Skandynawii - powstało w VIII wieku. Po zwiedzaniu z przewodnikiem mieliśmy pół godziny wolnego czasu - niestety nieco zbyt mało, żeby zwiedzić muzeum wikingów. Ale nie jest za duże. Zrobiłyśmy nieco zakupów ( w Tigerze - mydło i powidło) i wróciłyśmy do Esbjerg. Wieczorem praca - jak zwykle piwo + kolacja.